Ostatni poniedziałek był złym dniem. Mój poranny prysznic był zauważalnie chłodniejszy od standardowego, ale w sumie to zignorowałem. Różne rzeczy mogły się stać. Akurat przypadkiem całe osiedle brało prysznic? A może ktoś dezynfekował mieszkanie po AirBnB i potrzebował całej ciepłej wody z wszechświata, myjki ciśnieniowej z Orlenu i miotacza ognia? Nie przejmując się pierdołami, zrobiłem co trzeba i poszedłem do pracy.

Wieczór pokazał mi koszt mojej ignorancji. Spotkał mnie wyjątkowo zimny prysznic. Taki, przy którym mężczyzna zaczyna nagle wątpić w podtrzymanie swojej gałązki drzewa genealogicznego. Coś poważnie nie grało. Zacząłem szukać w necie – oto co znalazłem:

(Zwróćcie uwagę na tytuł fanpage. Z nami cieplej. Owszem, nie)

Ponieważ moje bieżące miejsce zamieszkania ewidentnie zajmuje pozycję na tej liście, byłem w lekkim kłopocie. Cztery dni bez ciepłej wody. Zimne prysznice.

No dobra.

Tu jest haczyk. Zimne prysznice mają sens. Serio, tak medycznie. Lepsze krążenie, mniejsza wrażliwość na zimno, regeneracja. Trzeba je robić mądrze – jak na saunie, zaczynając od części ciała oddalonych od serca – ale do zrobienia. Ale jak zacząć?

No bo wiesz, zimna woda jest zimna. Bardzo.

Zimna woda jest zimna. Bardzo.

Paulo Olczykelho

I tu wchodzi technika małych kroków, cała na biało.

Codziennie ciut chłodniej. Nie ma co szaleć. Codziennie odrobinę więcej zimnej wody kosztem ciepłej. Bez przesady, bez szokowania organizmu nagłą zmianą.

To samo proponuje się dla wstawania wcześnie. Codziennie o minutę lub dwie wcześniej. Bez przesady, bez szokowania organizmu nagłą zmianą.

Bardzo mądre i sensowne. Skazane na porażkę, ale kto by się tam przejmował.

Dlaczego? Pomyśl – ile samodyscypliny wymaga codzienne zmniejszanie temperatury lub przestawianie budzika? Dzień za dniem, przez dwa miesiące? Jaka jest szansa, że gdzieś zapomnisz, pogubisz się, stracisz rachubę…

… albo po prostu zmienisz zdanie?

Rzadko kto to wytrzyma. Jesteśmy geniuszami w szukaniu i znajdowaniu wymówek do wszystkiego. To jest właśnie ten przypadek. Na szczęście, można załatwić to inaczej.

Opowiem na przykładzie wstawania rano. Mój budzik jest ustawiony na 4:43. Codziennie, niemalże bez wyjątków (jeden dzień mi niedawno wypadł z grafiku – z naprawdę sensownych powodów – i ciągle czuję pewien niesmak…). Tak, można do tego dojść cofając budzik o minutę przez pół roku. Tak, jest szansa, że zadziała.

Można też zrobić to szybciej, ZNACZNIE szybciej. Ustawić budzik na 4:43, drugi na 4:44, trzeci na 4:45. Nie ma wyjścia. Wstaniesz choćby Twój miniony dzień przypominał coś ze świata Marvela. Wieczorem nie dasz rady stać na nogach. Drugiego dnia sytuacja się powtórzy. Wtedy też, nie ma bata – zaczniesz zasypiać wcześniej.

KONIEC. ZROBIONE. W DWA DNI.

(Wczesne wstawanie to ogólnie ciekawy temat, który rozwinę w innym wpisie. Ale jeszcze nie teraz).

Przy zmianie najlepiej iść na całość. A jak jeszcze nie możemy dać sobie możliwości wyboru? TYM LEPIEJ. A teraz wybaczcie, ale czas na wieczorny prysznic.

Zimny prysznic. Bo dziś mam wybór, ale przez cztery minione dni nie miałem. Ależ jestem za to wdzięczny 🙂