Uprzedzając na samym starcie – za tydzień opublikuję tekst o odwrotnym tytule. Bo wszędzie jest fajnie, na swój sposób. Nie licząc łódzkich Bałut.

Przeprowadziłem się do Trójmiasta dziesięć tygodni temu i absolutnie tego nie żałuję. Jedna z moich najlepszych życiowych decyzji. Tym niemniej, jest parę rzeczy, miejsc, cech, których brak odczuwam. Oto mój kompletnie subiektywny ranking.

Wrocław jest lepszy od Gdyni bo:

  1. Bo ma wały przeciwpowodziowe i alejki nad Odrą, którymi da się przebiec 20 km niemalże nie schodząc na normalne ulice.
  2. Bo ma mosty i to ma ich dużo (ponad setkę). Od przepięknych poniemieckich, przez socjalistyczne paskudy po arcydzieło ostatnich lat (most Rędziński). Jak kogoś kręci inżynieria, zrozumie.
  3. Bo ma ten średniowieczny rynek, z małymi kamieniczkami, zaułkami i wszystkimi tymi miejscami, w których nie chcesz znaleźć się nocą.
  4. Bo ma równe drogi – to nie jest żart.
  5. Bo jest jeden bilet na całą komunikację miejską i kolejową, do tego te fantastyczne kasowniki. W Gdyni pełne średniowiecze – papierowe bilety, do tego na każdy rodzaj komunikacji inne. Aż ciężko w to uwierzyć.
  6. Bo ma Arkady z najlepszym miejskim jedzeniem, jakie widziałem w życiu – El Spaso. Nigdzie indziej nie zjesz baraniny na styl meksykański, do tego z zegarmistrzowsko dobraną ilością przypraw (pokochałem kolendrę dzięki nim). No i wszystko robią sami, bułki, tacos, wszystko. Szanuję przeokrutnie. (EDYCJA: El Spaso już niestety nie istnieje 🙁 )
  7. Bo w powietrzu czuć ducha przedsiębiorczości. Nawet nie wiem jak to opisać – jest w tym mieście coś, co powoduje, że chce się kręcić interesy.
  8. Bo ma ZZtop, z zapiekankami na które mogłem sobie pozwolić tylko w cheat day na diecie (Szlagier 😍) – za to niesamowitymi zupami. Świetny fast food w samym centrum miasta.
  9. Bo jest godzinę jazdy od Karpacza i można w niedzielę rano wbiec sobie na Śnieżkę 😉
  10. Bo można w moment znaleźć się z Niemczech – no, w NRD. O ile oczywiście nie zginiesz na najgorszej autostradzie na świecie – A4 na zachód.
  11. Bo na Solnym jest Moa Burger z niewidoczną opcją w cenniku – burger bez bułki, podany po prostu na talerzu. Tona wołowiny, tona warzyw, brak zapychających węgli. Coś pięknego, co trzeci lunch tam jadłem.
  12. Bo w każdą niedzielę ma targ staroci na Młynie. Od autentycznych zabytków, przez rzeczy z niemieckich wystawek, po orientalną (chińską) biżuterię zadziwiająco podobną do znanych marek. I oczywiście zero paragonów 🙂

Na koniec to, co najważniejsze. We Wrocławiu mieszka garstka moich najlepszych przyjaciół, którzy pomogli mi przejść przez naprawdę ciężkie czasy. I to dla nich będę tam wracał, pomimo faktu istnienia Psiego Pola.